Zachód słońca okolice Atlantic City |
Hola!
Urządziliśmy sobie małego roadtripa.
Miałam kilka dni wolnego więc poniosło mnie to tu to tam.
Miałam w planach odwiedzenie Portoryko, bo skusiły mnie bilety za $300, jednak finalnie odkładam fundusze na inne cele, o których niedługo.
Zjechałam więc do Brigantine i jak zwykle dostałam lenia jeżeli chodzi o robienie zdjęć.
Ostatnio miałam dość intensywne miesiące, więc dopadło mnie małe zmęczenie materiału.
Postawiłam na chillout, ale udało mi się odwiedzić kilka ciekawych miejsc.
W Ocean City patrzyłam jak zajadają się najlepszymi skrzydełkami w okolicy - mi pozostały mule, a żeby zabić czas w dłuuugim oczekiwaniu na stolik, graliśmy w shuffle board.
W okolicy grasują rekiny i podobno znaleziono na tutejszej plaży ogryzioną stopę kobiety.
Ponownie zrobiliśmy sobie spływ rzeką, zwany tutaj tubingiem. Tym razem trasa była 2 razy dłuższa, poziom rzeki 2 razy większy i świeciło słońce.
Kolejnego dnia szaleliśmy na skuterze wodnym po oceanie i zatoce.
Zatrzymaliśmy się na chwilę widząc dużą gromadę delfinów fikających w wodzie obok nas.
Okazuje się, że jest to czas gdy wpływają one do zatoki by wyżywić niedawno narodzona młode.
Strasznie żałuję, że nie miałam czym zrobić zdjęcia. Fantastyczne doświadczenie pływać wśród tylu delfinów na wolności.
W czwartek wyjątkowo nie chciało nam się gotować, więc wybór padł na indyjskie jedzenie, które jest jednym z moich ulubionych. Jeżdżąc palcem po karcie stwierdziłam, że koniecznie chcę spróbować jagnięciny. A że Wlaźlak mięsożernym stworzeniem nie jest...
Jedzenie było dobre, świeże i nie pachniało baranim futrem.
Jak to mówią: ciekawość to pierwszy stopień do piekła - curiosity killed the cat.
Więc miałam piekło, ale w żołądku przez 3 dni i generalnie myślałam już o nadchodzącym końcu...
W piątek rano trzeba było wstać i jechać, a kiedy tylko zamknęłam drzwi do samochodu...
Byłam starsznie zła bo trasa była niezmiernie ciekawa:
Atlantic City ->New Jersey ->Delaware ->Maryland ->Virginia-> DC
W pewnym momencie to chyba już płakałam z bólu.
I nie pomogły żadne różowe tabletki.
A dopiero 2 kielony wódy polskim sposobem.
Akurat w Waszyngtonie odbywał się mały koncert jazzowy w Sculpture Park.
I była Sangria, a ja umierałam...
Następnego dnia po 2 kielonach i ciepłym prysznicu trochę mi przeszło.
Udaliśmy się więc na śniadanko do
Mark's Kitchen
- 7006 Carroll Ave Ste A
- Takoma Park, MD 20912
Przyjemne miejsce oblegane weekendami. Z reguły wszystkie stoliki są pozajmowane, ale nam udało się jakoś prześlizgnąć.
W sumie była już pora popularnego w DC brunchu, więc kelnerka pozwoliła nam wybrać coś z menu śniadaniowego lub lunchowego.
Właściciel tego miejsca jest Koreańczykiem.
Dobra obsługa, smaczne jedzenie, duży wybór zdrowych potraw i tych bardziej kalorycznych.
Z menu lunchowego wybrałam brązowy ryż z tofu, brokułami i kiełkami oraz smoothie z mango i truskawki.
Okazało się to zbawienne dla mojego żołądka
Spróbowałam też naleśnika ze słodkim ziemniakiem i sałatki z glonów.
Sok powinien być schłodzony, a niestety podano mi ciepły.
Przed powrotem wybraliśmy się na małe zwiedzanie.
Lincoln Memorial nad którym lądują samoloty, z pomnikiem Abrahama Lincolna.
Staw przed pomnikiem Waszyngtona i sam pomnik
Julie, Nathan, Dag, Evan |
Apropos Dag, mają tu problem żeby wymówić moje imię, więc nazywają mnie Dag albo D. ;)
World War II Memorial.
Czasem am wrażenie, że Waszyngton składa się z samych memoriałów.
Na koniec objechaliśmy jeszcze miasto dookoła by finalnie wylądować na Union Station.
P.S Wyobraźnia ludzka ma różną pojemność, skrzynki na listy przy plaży - moje ulubione!
No comments:
Post a Comment