Tuesday, July 9, 2013

Atlantic City


Nie było mnie tu tak długo - aż już nie pamiętam.
Ostatnie dni sprawiły, że chyba zapomniałam jak żyć i pisać tutaj raczej też.
Ale za to jak się za tym stęskniłam.
No, ale nie ważne!
Powoli powracamy do świata normalnie egzystujących i pracujących śmiertelników.
Nadrabiamy zaległości.
Lato w New York, New York w pełni.
Gorąc w mieście sprawia, że z trudem można spacerować.
Ostatnio miałam okazję jeść przepyszne śniadanie w moim ulubionym miejscu w Chelsea Market.
Tym razem nie zabrałam jednak aparatu, stąd brak dokumentacji.
Potem wybraliśmy się na spacer po high line, ale słońce prażyło tak niesamowicie, że trzeba było szybko uciekać.
Jednak wciąć wyznaję zasadę, że lepiej jak jest za ciepło, niż zimno.
A jak jest ładna pogoda to wiadomo przecież, że trzeba wybrać się na plażę.
Korzystając ze sprzyjaącej fazy księżyca i kliku wolnych dni miałam okazję, odwiedzić aż 2 miejsca.
To ostatnie to Jersey Shore, a dokładnie Seasight Heights znane przede wszystkim z programu "Ekipa z New Jersey". 
Tak, tak wiem - program bardzo ambitny.
Ale nasz wyjazd też był ambitny.
Aż bałam się zabierać aparat.
Bo wiadomo.
Trunki procentowe+słońce= nie...nie..
Ale to nie o tym.
Efekt jest taki, że schodzi mi skóra z całego ciała.
Tak to jest jak się zasypia na słońcu.
Miejsce położone jest około 2-2,5 h jazdy samochodem od lasu.
Więc w sumie jak na Stany to rzut beretem.

Ale dziś o innym miejscu.

Atlantic City
Znane głównie z kasyn.
Zwane upadłym Las Vegas.
Ocean, Plaża, Deptak jak w Sopocie, ogromne resorty i kasyna.
A mało ludzi.
Nie wyobrażam sobie jak wygląda tu ruch turystyczny zimą...
W każdym razie jakoś funkcjonują i to z przepychem.
Nawet łazienki na dworcu autobusowym czyści się po każdym kliencie. 

Z Nowego Jorku kursuje wiele autobusów.
Polecam Greyhund albo Academy.
Bilet w dwie strony to wydatek ok. 36$, ale część tej kwoty można zamienić na żetony w kasynie.

Enjoy


















 Rośnie moja naśladowczyni
 Rzecz jasna jak Wlaźlak gdzieś nie właźni to nie jest sobą. Spacerując brzegiem spotkałam chłopczyka ślizgającego się bo mokrym brzegu



 <3 Fajnie mieć swoich ludzi nawet na końcu świata
 A oto skutki opalania się w okularach

 Weekend spędziłyśmy u świetnego couchsurfera Evan'a. Prócz tego, że dzielnie się nami zaopiekował podczas naszej małej przygody i rzecz jasna całego pobytu to zabrał nas na plażę..
Można rozpisać się na pół strony, ale po co jeżeli można stwierdzić, jak to mawia Daria- The bestest.
Najsympatyczniejszy rodowity mieszkaniec tego kraju napotkany na naszej drodze.



 Ale to nie byle jaką bo samochodową. Tak to się robi w Ameryce. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego zjawiska. Samochody były tak blisko wody, że gdy nadchodziła większa fala to prawie je zmywało. Ale właściciele najwyraźniej się tym nie przejmowali. Wracali do swojego grillowania i popijania piwka.
Wjazd jest rzecz jasna płatny, jak wszystko w Stanach i kosztuje bodajże 170$ na rok.
W drodze powrotnej zaliczyliśmy mały off-road po plaży z otwartymi oknami.
Rzut piachem w oczy....
 Chilling w stylu amerykańskim.
To może się tylko zdarzyć w tym kraju.


 W tle Atlantic City





Nie wiem czy wiecie, ale po drinkach na plaży można latać.
Daria miała okazję spróbować grillowanego burgera z jabłkiem?...
Ja na szczęście nie przepadam za takimi mięsnymi klimatami














Popołudniem wybraliśmy się na inną plażę, blisko domu E.
Tej samej nocy Ocean był nasz.
Taka tradycja w białych strojach.



Nie wiem czy powinnam to ocenzurować









The bestest



 Wieczorem zabraliśmy się za wspólne gotowanie. E. zrobił artystyczną sałatkę, ja - krewetki na masełku z czosnkiem i ziołami, a Daria nieudane zdjęcia :)
Dzielnie towarzyszyła nam Sasza, czyli psiak którego pokochałam od pierwszego momentu.

Boardwalk w Atlantic City











P.S  Przestroga- Dziewczyny, mówię o tym bo wiem sama po sobie, że trąbi się o tym dookoła, a i tak każda z nas wychodzi z założenia, że jej się nic nie przytrafi. Tak myślałam i ja dopóki nie dotknęło nas to osobiście.
Dorzucono osobie w naszym otoczeniu do drina lub piwa tzw. tabletkę gwałtu. Nie wiem jak to się zwie profesjonalnie. Nie potrafię nawet powiedzieć kiedy to się stało.
Miałyśmy szczęście być o dobrej porze z dobrą osobą. Gdyby nie to, różnie mogłoby się to zakończyć.
Tabletka czy czymkolwiek jest ten syf -ma fatalne działanie, a nie wiadomo też jak reagują na nią poszczególne organizmy z różnym stężeniem alkoholu. Zwykle myślałam, że ma się zejście w stylu "zrób ze mną co chcesz". A tutaj jest odwrotnie. Najpierw następuje lekkie zejście, po czym totalne pobudzenie wliczając w to ogromny popęd seksualny. 
Śmichy hihy, ale śmiesznie to nie jest, bo mogę się założyć, że żadna z nas nie chciałaby się obudzić w łóżku obleśnego, obcego faceta. Albo znaleźć później nagranie w sieci.
No bo przecież sama chciała..
I nikt nie udowodni co, gdzie i jak
Potrójna uwaga, ZAWSZE!

1 comment: