Monday, May 6, 2013

The way to Portobelo


Najlepiej jest wtedy, gdy dzieją się rzeczy o których nigdy nie myślelibyśmy że się zdarzą.
A jednak. Udało nam się zobaczyć 2 oceany podczas tego tygodnia.
Od strony Panama City - Ocean Spokojny
Portobelo - Ocean Atlantycki ( Morze Karaibskie)

Po szybkim ogarnięciu potencjalnej drogi, aż przebieraliśmy nogami nie mogąc doczekać się czym będziemy jechać.
A więc po kolei. Docieramy do lotniska Albrook miejskim autobusem po drodze myląc drogę;)
Na Albrook znajduje się terminal autobusowy, z którego odchodzą busy w różne części Panamy.
Pośród rozgardiaszu udaje nam się wsiąść do jednego z nich. Jeżeli coś wiemy to tylko jedno - w kierunku Sabanitas! Przejście przez bramki kosztuje nas 25 centów, a bilet do Sabanitas 3,15$ (klimatyzowanym normalnym autobusem).
W czasie jazdy Krzysiek robi sobie małą sjestę, a ja obserwuje widoki za oknem bo zaczyna robić się coraz to ciekawiej. Przy okazji w telewizorku puszczają nam jakiś powalony film grozy, który wskrzesza uczucie niepokoju.
Jedziemy ok. 1h po czym lądujemy w miejscu przesiadkowym - Sabanitas.
Teraz tylko musimy udać się za róg po prawej stronie i złapać...!
Wspomniałam, że Pan kasjer w autobusie miał genialny rozmieniacz pieniędzy?


( Jak dostać się z Panama City do Portobelo: 
1.Jedziemy autobusem  jadącym w kierunku Colon z Albrook do miejscowości Sabanitas - pierwszy przystanek- 3,15$ chyba coś koło tego- czas jazdy około godziny +/-
2. Dosłownie po prawej stronie za budynkiem targu znajduje się przystanek autobusu, który zabierze nas wprost do Portobelo - 1,50$ +/-)


Przy chwili oddechu przyglądamy się lokalnemu handlowi. Mój dzielny plecak został w Polsce, więc musiałam tarabanić się za Krzyśkiem, który w najlepsze spacerował sobie z całym dobytkiem na plecach, kiedy ja potykałam się o co drugi chodnik. Nieśmiertelna torba w kwiaty przeżyła już parę wypadów oraz prawie pochłonął ją ocean na Teneryfie.



I akurat w momencie, gdy podchodzimy podjeżdża nasz autobus zwany El diablo rojo lub też chicken bus.
A raczej zwalnia, bo do takiego pojazdu wsiada się w biegu i nim zdążam położyć gdzieś swoją torbę, mam obawy, że wyleci podczas szaleńczej jazdy. Autobus taki, ma ładowność - ile wlezie i praktycznie żadnych limitów. Stoimy tak przez dobrych parę minut, bo dopiero po pewnym czasie zwalniają się miejsca siedzące. Włosy latają mi na wszystkie strony od prędkości i otwartych okien, muzyka latino gra na maxa w najlepsze, a ja nie mogę opanować śmiechu i radości. To chyba najlepsza jazda bez trzymanki jaką zaliczyłam w życiu.
El diablo rojo to nic innego jak amerykański żółty autobus(school bus), pomalowany jak tylko poniesie artystę wyobraźnia, z szalonym kierowca, głośną muzyką, lokalnymi z kurami na kolanach. Bardzo często w środku można spotkać emblematy i napisy religijne. Jedziemy...Acha...zapomniałam o drzwiach, a raczej ich braku i pomagieże, który ogarnia żeby ludzie w tym biegu wsiedli...jakoś...
Jedziemy tak kolejną godzinę, podziwiając coraz to ładniejszy krajobraz za oknem. A w autobusie jedzie każdy - matki z dziećmi na kolanach i przy piersi, uczniowie w charakterystycznych mundurkach, jest i pan w kapelusiku oraz dwa białe lica. Co chwila autobus zapełnia się i pustoszeje. A ja dalej czuje jak na najlepszym rollercoasterze

Przedstawiam parę filmików, żeby lepiej można było poczuć klimat.W miejscach ciszy znajdują się raczej niezbyt ładne słowa, ale miała w sobie tyle emocji! Więc żeby nie drażnić uszu co bardziej to wrażliwych czytelników i słuchaczy wyciszyłam co nie co:)








W tle widać doborowe miejsce mojej torby, a zaraz po prawej są otwarte drzwi...

Jest i słit focia

Pan w kapeluszu był ewidentnie moim faworytem! Do tego załapał się na co drugie zdjęcie, farciarz.



Takie widoki towarzyszą nam za oknem


Gdy docieramy do Portobelo i wysiadamy z naszego szaleńczego rumaka, postanawiamy lekko zmienić plany i udać się do hostelu Kapitana Jacka. Zauroczeni malutką wioską postanawiamy przedłużyć nasz pobyt w tym miejscu. W hostelu spotykamy 2 polaków i jak to na Polonię przystało musieliśmy napić się piwka panamskiego. W Jacku zapłacimy 2$, a w sklepie na dole 1$ !


El diablo rojo






Portobelo to historia na dłuższą, kolejną opowieść.
Magiczne, miasteczko z ciekawa historią i piszące ciekawe historie.
Pewnego wieczora spotykamy w barze u Jacka bardzo charakterystyczną osobę.
Beata Lewandowska, żona zmarłego niedawno Tomasza Lewandowskiego.
Okazuje się, że wraz ze historycznym psem Wackiem  i słynną Luką cumują  w zatoce Portobelo.
Wieczór zamienia się w noc niesamowitych rozmów.
Pęka nam butelka Jacka i tak naprawdę nie możemy się nagadać.
Na pewno wieczór ten zostanie na długo w mojej pamięci.
Beata jest niesamowitą i silną Kobietą, którą polubiłam od pierwszego wejrzenia.
Beata jesteś wielka!

Przypomnę tylko kilka faktów, pozwalając sobie przytoczyć informację z oficjalnej strony internetowej

 Tomek zapisał się w historii żeglarstwa światowego jako szósty żeglarz, który opłynął świat samotnie, non-stop i w kierunku na zachód, czyli pod przeważające prądy i wiatry.. Nikt po nim nie podjąl jeszcze kolejnej próby. Jego poprzednicy to: Chay Blyth (1971), Philippe Monet (1989), Mike Goldberg (1994), Jean Luc Van Den Heede (2004) i Dee Caffari (2006).
Jest pierwszym Polakiem w tym gronie.

Trasa prowadziła z portu Ensenada w Meksyku przez Pacyfik, wzdłuż wybrzeży północnej Australii, mijając przylądek Dobrej Nadziei i Horn. Po 391 dniach  i 20,5 godzinach żeglugi oraz pokonaniu 28 710 mil morskich kpt. Tomasz Lewandowski powrócił do macierzystego portu Ensenada. Jego historyczny rejs (w towarzystwie równie słynnego jak on sam, psa Wacka) miał miejsce od 6 marca 2007 do 1 kwietnia 2008, na tym samym jachcie Mikado 56  LUKA.


9 lipca 2012, w swoje 53 urodziny kapitan Tomek Lewandowski

wypłynął w swój ostatni rejs, 

odszedł od nas 13 lipca okolo 4 nad ranem, nie dobijając do portu.

Po powrocie zatopiłam się w lekturze wielu wspomnień, opisów i relacji, na ten temat i śmiało muszę stwierdzić, że mimo iż nie znałam go osobiście uważam, że był wielka osobą i genialnym człowiekiem.

Pewnego dnia trafiłam na stronę internetową, z oficjalnym pożegnaniem Tomka przez Beatę i muszę stwierdzić, że jest to najbardziej wzruszający tekst  jaki miałam okazję przeczytać w moim życiu.

Wacek polubił chyba moje kolana i smyranie bo ochoczo siedział u mnie dłuższą chwilę i ani myślał zejść:)
No...chyba, że ujrzał potencjalne kandydatki na romans...
Ach ci żeglarze, co port to inna kobieta...


P.S Po cichu myślałam, żeby zrobić małe porwanie Wacka, żeby zwiedził sobie Koleś Nowy Jork, ale chyba za bardzo kocha wodę i jacht;)

No comments:

Post a Comment