Tuesday, May 7, 2013

Portobelo

Portobelo

Piękne miasto - K. Kolumb



Mała mieścina położona w zatoce od strony Oceanu Atlantyckiego w prowincji Colon. Mała rozmiarowo, ale bogata historycznie i w historie.
Choćby dlatego, że w XVI wieku przybył tutaj Kolumb, a zaraz potem Henry Morgan, czy słynny władca mórz Sir Francis Drake.
Obiła mi się o uszy pewna ciekawostka apropos tego pirata i muszę ją zacytować:

"Drake był typem żeglarza-nawigatora, człowiekiem dbającym o precyzyjne wykonywanie map odkrytych lądów, był również piratem-gentlemanem – nie zabijał bez powodu, a jeńcom okazywał często wyszukaną gościnność"

Przez ponad II wieki Portobelo pełniło bardzo ważną funkcję strategiczną, polityczną i handlową.
Była to ostatnia baza wypadowa na drodze do Europy.
Ale również zatrzymywały się tu statki, które płynęły w odwrotną stronę.
Przepływały więc tutaj  tony wina, srebra, oleju, tytoniu czy czekolady. 

Zostało tak poniekąd po dzień dzisiejszy;)
Tylko, że zamiast tych produktów przechodzą tutaj tonami narkotyki, gdyż jest to port przelotowy z Kolumbii (Ameryka Płd.) na Stany Zjednoczone. Olbrzymi eksport...
Ale o tym później...

Portobelo słynie również z figury Czarnego Chrystusa, który znajduje się w kościele w centrum wioski.
Legenda głosi:
Bardzo dawno temu ocean wyrzucił na swe brzegi skrzynię, w której znaleziono ów figurkę. Mieszkańcy nie widząc co to jest postanowili z powrotem wrzucić ją w otchłań wody. 
Niedługo po tym zdarzeniu wioskę dopadła ogromna zaraza, ludzie masowo umierali i nie wiadomo było jak temu zaradzić.
Wtedy to morze po raz kolejny wyrzuciło skrzynkę z Czarnym Chrystusem i stał się cud, zaraza ustąpiła.
Postanowiono zatrzymać magiczną figurkę, która nosi nazwę El Nazareno.

Co roku 21 października tłumnie przybywają pielgrzymki z okolicznych wiosek i miasta Colon. Suną, często na kolanach, przebrane na fioletowo postaci by doświadczyć magicznej mocy płynącej z figurki.

W tle kościół San Felipe

Zatrzymujemy się w hostelu Capitain's Jack i już od pierwszego wejrzenia wiemy, że jest to ciekawe miejsce.
Hostel jest bardzo czysty i miło się w nim mieszka. Najlepszą miejscówką jest weranda usytuowana na wysokości, skąd roztacza się widok na zatokę. Można usiąść na wygodnych drewnianych ławach lub przy barze z różnymi alkoholami. Odnaleźliśmy nawet polską butelkę wódki;) Bar oferuje zarówno picie jak i jedzenie, choć woleliśmy chodzić zawsze na spacery po wiosce, żeby coś zjeść.
Jednak najbardziej podobały mi się prysznice w pokojach !
Okna naszego apartamentu wychodziły na las, więc codziennie usypiały i budziły nas dźwięki lasu tropikalnego
A tak z serii wskazówki, to hostel bardzo łatwo odnaleźć i znajduje się kilka kroków od przystanku. Trzeba skręcić w prawo za drugim sklepem i iść cały czas pod górkę



Pewnego razu siedząc na werandzie, spotykamy Kolibra. Udało mi się nawet zrobić mu parę zdjęć. Miałam z tym małe problemy, bo nie dość że to małe to jeszcze fruwa jak szalone




Nadal zastanawiam się co znaczy Conopy Bar...


Główną postacią był ów...sama nie wiem jak go nazwać, ponieważ ogarniał wszystko dookoła. Nazwijmy go barowym, bo najczęściej stał przy barze i robił sobie i gościom driny. Śmieszny człowiek. Podobno amerykanin, żeglarz. Ja wiem jedno, nie wiem co on brał, ale gość miał ostrą jazdę i to codziennie.
Ostatniego dnia próbował wmówić mi mi, że do Nowego Yorku to nie można bo nie latają. Pewnej nocy, a raczej ranka, przewrócił się słup w miasteczku i zabrakło prądu. Automatycznie wyłączył się wiatraki w pokojach i obudziłam się nie mogąc złapać tchu. W gardle czułam niedobrze popitą tabletkę na malarię i ciężar słonia w klatce piersiowej. Pierwszy raz wpadłam w taką panikę, aż zaczęłam majaczyć widząc ogromne szczury biegające po łózkach i osy chcące wlecieć przez moskitierę do pokoju.
Obudziłam szybko Krzyśka, który jak zwykle ratuje mnie w takich kryzysowych sytuacjach. Mokre ręczniki na nic się zdają, idziemy więc na werandę zaczerpnąć świeżego powietrza i spotykamy świetlika giganta. Po jakimś czasie w zatoce zaczynają odbijać się światła. Dziwne zjawisko bo błyskawice dają z reguły zimno jasne światło, a to było ciepło jasne Podejrzewamy burzę, lecz barowy wie lepiej... Przyszedł do nas, chcąc pewnie sprawdzić kto o tej porze tutaj przesiaduje. Majacząc pod nosem, w małej panice postanawia, że trzeba coś zrobić bo przecież przyleciało UFO!!...

Przepozytywna postać! Nie da się nie lubić...:)

Statystyki mówią: 90% mieszkańców Portobelo chodzi na codziennym haju i to ostrym. Cena za koks 2$, paczka papierosów od 50 centów do 3,50$.
Wieczorami, gdy lokalna ludność zbierała się w zakamarkach woleliśmy nie spacerować samotnie po zaułkach.


Efekty:

Chill out na werandzie


Włóczykij przy centrum dowodzenia




Włóczymy się codziennie paroma uliczkami, bo przecież spacer to zdrowie! - każdy o tym wie;)
Mijamy rozwalające się domki przykryte blachą, hamaki zawieszone na werandach, dzieci biegające na boso za piłką...las
Tabletki na malarię okazały się strzałem w dziesiątkę. Moje nogi od kostek do kolan wyglądały po jakimś czasie jak pole bitwy, całe w czerwonych kropkach. Kropka na kropce. Nigdy nie wiadomo, który z nich miało w sobie to świństwo. Dodatkowo pokąsały nas małe muszki i robaczki.
 Na nic zdały się tropikalne spray'e.


Hamak mój faworyt

W tle zatoka i przycumowane łódki




Portobelo słynie również z pozostałości po fortyfikacjach. To było chyba nasze ulubione miejsce! No przecież kiedyś dawno, dawno stał tutaj sam Krzychu Kolumb!








Pewnego razu niesieni pragnieniem podniebienia udajemy się do trochę turystycznej jadłodajni La Torre.
Ceny nie odstraszają nas tak bardzo więc postanawiamy zostać ( i rzecz jasna nie chce nam się wracać taki kawał o pustym żołądku;) ). Chociaż taniej i tak samo dobrze można zjeść w miasteczku.
W restauracji nie ma nikogo prócz nas i kelnerek...totalne pustki...wszędzie.



Na przystawkę chlebek ze strasznie ostrą salsą. Aż mi oczy dęba stanęły.
Rzecz jasna nie ma dobrego jedzenia bez dobrego wina:)


Wybieramy krewetki (rozmiar XXL) z patacones, czyli smażonymi bananami..mmmmm..


I ryż kokosowy z ośmiornicą i yuką...podwójne mmmm....


Krewetki są całkiem spore, aż można się przestraszyć:)

Jedzenie jest naprawdę pyszne - chyba, że byliśmy tacy głodni, a krewetki mięciutkie, nie gumiaste.
Najbardziej z tego wszystkiego smakował mi ryż z kokosem. Raj w buzi....:)


W drodze powrotnej poznajemy obyczaje toaletowe mieszkańców. Na zdjęciu poniżej prysznic pod palmą.


Ławeczki dla strudzonych wędrowców


Zadbali nawet o nowoczesną tablicę pamiątkową dla prawdziwych Giri! 



Tak na marginesie, ta żółta taksówka w tle przywoziła turystów z miasta. A oni wyskakiwali na 5-10 min. robiąc zdjęcia zatoki i fortyfikacji, po czym hop! z powrotem do taxi. No nie wiem czego oni się tu bali...



Furorę na fortyfikacjach robił armaty. Były ostro przyrdzewiałe, więc zastanawiałam się ile lat mogą sobie liczyć


Można? można!

Impreza pod palmą

Śniadania lub kolacje jemy w miejscowej piekarni przyglądając się życiu w wiosce. A dzieje się dzieje.
Wystrojone nastolatki próbują poderwać okolicznych przystojniaków. Ów przystojniacy chadzają na boso, ale z laptopem przy uchu słuchając muzyki, co chwilę podjeżdża chicken bus trąbiąc wściekle i zagłuszając wszystko muzyką...Ach te swojskie klimaty


Personel zwykle raczy nas youtubowym repertuarem latino



Rzecz jasna Wlaźlak pochłania tony batidosów, choć pierwszym razem zamawiamy przepyszny świeży sok z pomarańczy

Oj...chyba nie tylko ja jestem koneserem  zumos

To jest ogromne uzależnienie, z którego nie potrafię się wyleczyć. Jest więc batido z:
Pina - ananas
papaya
guanabana - lokalny owoc
.....
i tak w kółko...
W niektórych krajach hispanojęzycznych na sok mówi się zumo, w innych zaś jugo. W Panamie mawiają jugo, ale mi ciągle pozostało to kanaryjskie zumo<3


Kościół San Felipe, w którym znajduje się figura Chrystusa
Czasem zbaczamy z głównych dróg wchodząc na przydomowe już dróżki. Staramy się nie niepokoić mieszkańców. Pewnego razu udajemy się na poszukiwanie plaży, której jak się okazuje w okolicy nie ma...Za to spotykamy takie krajobrazy. Chciałabym jak najbardziej oddać klimat tego miejsca, ale chyba słowami się nie da, więc pokażę:




















Pewnego razu spotyka nas niezła ulewa. Czilujemy więc pod małym daszkiem, żeby niebo się troszkę przetarło i idziemy zadowolić nasze kubki smakowe.






Tym razem jemy w takiej knajpce, że na bank w USA czy Polsce taki biznes by nie przeszedł. Pani w ubrudzonym fartuchu i na odczep podaje nam ryż z sałatką i właśnie... czymś na g... nie pamiętam nazwy, ale wiem że był to owoc morza


I smakowitą rybkę w ziołach z ryżem i garvanzas. Muszę przyznać, że personelowi się nie spieszy, a wręcz odnoszę wrażenie że robimy im problem, że w ogóle przyszliśmy tu zjeść. Ryż z kokosem okazuje się za dużym wyzwaniem jak na dzisiejszy dzień, więc dostajemy sam ryż...oj no przecież po co się wysilać


W Portobelo znajdują się może ze 3 jadłodajnie i 2 sklepy - głównie z alkoholem, napojami i konserwami, ewentualnie owocami i warzywami. Przeraził mnie tylko te haki na mięso. A sklepy prowadzą Azjaci.



Po drodze spotykamy wielu przyjaciół. Skubana kompletnie się nas nie bała






Bananki prosto z drzewa



Dzieciaki w mundurkach jada do szkoły




Rzecz jasna Jack nie mógł opuścić takiej imprezy, więc też zawitał do Portobelo zobaczyć co za cuda się tu wyprawiają. A dzieje się dużo.. po moim wyjeździe zniknęły z łódek aż 3 silniki.








Najlepszą pizzę jadłam rzecz jasna we Włoszech. A zaraz po niej plasuje się Panamska. Tak...tak. W USA mają ohydną pizzę, zaś w Panamie, kto by pomyślał. Piekarenka podbija nasze serca pomidorami, mozarellą i papryką...mmm


Próbujemy też kanapek z lokalnego pieczywa, zapijając nie czym  innym a batido.



Podsumowując opiłam całą wioskę z rocznego zapasu!


Ćpun sokowy
Mam tez dzielnego pomagiera w tym biznesie;)


Pewnego dnia postanawiamy wyruszyć na Isla Grande.
Niestety czekaliśmy kilka godzin na autobus, który nie przyjechał. Siedząc tak i rozmawiając o życiu uwagę naszą przykuła pewna dziewczynka i jej podopieczne:).
Młoda jest bardzo zakłopotana i trochę stresuje się naszą obecnością, jak zresztą większość mieszkańców.



Portobelo miasto zdarzeń, które rzadko wychodzą na światło dzienne

Dla zainteresowanych: http://www.hostelportobelo.com/
Za nocleg około 13$, bez porównania w stosunku do Hospedaje

P.S Ja bym się bała wejść na ten słup. Zdjęcie zrobione w dniu, gdy zabrakło prądu...nie dziwię się że słupy się łamią, gdy są w takim stanie. Widocznie Panamczykom to nie przeszkadza:)




No comments:

Post a Comment