Hola!
(krótki przerywnik)
Dawno mnie tu nie było, aż tak jakoś zatęskniłam. Dużo się działo. Od powrotu dostaję trochę w kość i psyche, ale dzielnie trzymam fason i postanawiam nadrobić opowieściowe zaległości.
Po drodze próbowałam dojść do ładu i składu ze zdjęciami, których mam około tysiąca i filmami.
Warunki zdjęciowe były trudne, bo albo trzęsło, albo robiłam je w biegu, albo chowałam aparat ze względów bezpieczeństwa i takiej ludzkiej wyrozumiałości nie chciałam bezczelnie robić komuś zdjęć przed samą twarzą. Dlatego jakość mnie nie zadowala, za to jakie wspomnienia! A zatrzymać w lustrzanym odbiciu chciałam wiele, żeby nie powiedzieć że wszystko.
Wyruszam więc dzielnie z piskiem opon z pod Hard Rock Cafe przy Times Square. Chociaż moja podróż zaczyna się dużo wcześniej, gdy wsiadam do pociągu by po raz tysięczny pospacerować po Grand Central.
Jedziemy we dwójkę ja i szefu, szefu jak przystało na wyznacznik amerykańskości w uszach ipod z muzyką klasyczną i ostro przegląda New York Timesa.Między wierszami powiem, że liczyłam na drobną dysputę, pogawędkę..cokolwiek..
Tymczasem rozglądam się po Grand Central chrupiąc ciasteczka owsiane i podziwiając sufit na hallu głównym.
Do odlotu pozostaje mi sporo czasu. Wędruję więc z mą nieustraszoną walizą w kwiaty hawajskie na Times Square powłóczyć kija i złapać trochę promieni słońca na najsłynniejszej ulicy świata, choć nie mojej ulubionej.
Powróćmy do momentu pisku opon. Mały samochodzik dzielnie przewija się jak wąż przez sznur samochodów na lotnisko JFK. Z dworca głównego to dość daleka droga - samochodem ok. 40 min. gdyż JFK leży w dzielnicy, która wdzięcznie zwie się Jamaica.
Ku mojemu zdziwieniu na lotnisku obywa się bez przygód i po dłuższej chwili, czuję to przyjemne uczucie w brzuchu kiedy startuje samolot i to co widzę za oknem to oddalające się krańce Nowego Jorku
Budzę się nagle bo jak zwykle w środkach transportu zdarza mi się przymknąć oko. Budzę się i co widzę?
Zbliżające się Miami!
Widok nocą jest niesamowity,a przy okazji udało się złapać chmurki nad miastem.
Lądujemy, w myślach tylko przebiega mi sentencja: " Tylko ładnie go posadź stary" i... nie posadził ładnie, szarpnęło mną w przód i w tył i po chwili słyszę Welcome to Miami.
Kto by pomyślał, że Wlaźlak kiedykolwiek stanie swą stopą w Miami?!
W Miami czekam 12 h na samolot do Panamy.
Więc nie można tego czasu zmarnować! Na spanie? nie..nie..nie
Dlatego sprytny Wlaźlak przed wylotem zostawia wiadomość na CS, że szuka przewodnika bo tym diabelnym mieście.
I tak poznaję Mauro - mojego przewodnika. Argentyńczyka w późnych swych latach dwudziestych.
Gdy tylko opuszczam teren klimatyzowanego lotniska, Miami wita mnie podmuchem gorącego i dusznego powietrza, aż ledwie mogę złapać wdech. Różnica klimatów początkowo daje mi się we znaki. Przez godzinę chodzę półprzytomna, z trudem łapiąc oddech i powstrzymując się przed mdleniem.
Nagle pojawia się czerwone auto i ktoś usilnie macha w moją stronę.
Pakuję majdananek i siebie do środka i lecimy na przejażdżkę po downtown.
Mauro dzieli się ze mną swoją niesamowitą wiedzą i opowiada o każdym szczególe, czego totalnie nie byłam w stanie zapamiętać.
Po jakimś czasie parkuje swoją czerwoną strzałę i idziemy podelektować się widokami na pieszo.
Po drodze zachodzimy na dobrą kolację
Chcę zwrócić uwagę na wielkość talerza w stosunku do porcji. Danie szału nie robi, a wręcz nieskromnie powiem że chyba zrobiłabym lepszy. Ale za to jest balsamem na mój pusty zoładek
Miami nocą wygląda uroczo.Palmy podświetlone latarniami i światła na wysokich budynkach, a do tego ciepło i zapach oceanu. Rozkoszuje się każdym podmuchem ciepłego powietrza na moich policzkach.
Deptak przy Oceanie |
Słów kilka o Miami. 1 miasto od jakiś 5 lat przechodzi ogromną rozbudowę dlatego na każdym kroku można natknąć się na powyższe widoki. Po 2 Miami miastem imprez bo nie ważne czy niedziela, czy środek tygodnia z któregoś z lokali zawsze płynie głośna muzyka. Po 3 ilość wystrojonych specyficznie dam i panów powoduje oczopląs w oczach i przyznam dziwnie w moim stroju typu trampki, koszula w kratę i krótkie spodenki zostałam okrzyknięta przez Argentino Dagmarą z Texasu :) Naszła mnie ta moja myśl, przecież mogłabym tam mieszkać, ale zaraz nadeszła druga - No tak...ale za nic w świecie moja osoba by tam nie pasowała.
Noc ma się ku końcowi. Ale trzeba jeszcze zwiedzić najdroższy hotel w Miami. Wjeżdżamy więc na taras widokowy by podziwiać miasto nocą.
W tym baseny, apartamenty i takie tam bajery
Wchodzimy potem do sali restauracyjnej. W zasadzie mogłabym jeść codziennie kolację z takim widokiem
zdjęcie robiłam przez szybę |
Mojej uwadze nie uchodzi mała winiarnia z trunkami o niemałej wartości ponad 1000$
Z góry rozpościera się też widok na fontannę w dole. Nie powiem ludzie żyją tu z przepychem. Na bogato, na bogato!
Udziela nam się klimat imprezowy i idziemy na drinka lub kilka do Blue Martini. Próbuje paru trunków w tym bardzo śmiesznego misz maszu, który smakuje jak nasz polski pospolity Ludwik do mycia naczyń...ale za to jak wygląda!
Zostaję więc dzielnie przy Jacku, wygłupiając się w rytm muzyki. Choć przyznam szczerze, że muzykujący się nie spisał
Po jakimś czasie zmieniamy lokal na najstarszy bar rockowy w Miami, albo w Stanach. Już sama nie wiem, bo kilku ambrozji dziś spróbowałam, a nieprzespana noc daje się we znaki.
Bierzemy więc Jacka na wynos i idziemy na spacer.
Zmęczenie nie ustępuje, a nogi zaczynają robić się coraz cięższe. Siadamy więc na murku przy Oceanie i rozmawiamy o życiu, a ja czuje przyjemne motylki w brzuchu na samą myśl, że za kilka chwil wsiadam w samolot który zabierze mnie do Panamy. Siedzę tak zamyślona, więc jak nietrudno się zdziwić druga strona konwersacji prowadzi skromny monolog, który wylatuje mi drugim uchem...
Wlaźlak i lot na bogato |
Czas leci jak szalony, Mauro po drodze pokazuje mi swój biznes po czym pakuje do taksówki wprost na lotnisko. Powieki kleją się niemiłosiernie, i ostatkiem sił próbuję łapać widoki Miami we wschodzącym słońcu.
Klimatyzacja na lotnisku szybko budzi mnie do życia. Po drodze kupuje sushi by jak przystało na burżuazję na bogato odlecieć w stronę dalekich lądów
P.S Na koniec ciekawostka! Wiecie jak nazywa się mieszkaniec Miami? Miamian
No comments:
Post a Comment