Monday, April 8, 2013

Washington D.C

Chodzę i śpiewam jeszcze kilka dni i spełni się jedno z moich marzeń zza czasów nastoletnich, kiedy to prawie wpadłam pod samochód i zaliczyłam spotkanie ze słupem, zaczytując się w pewnych kolorowych książkach, idąc równocześnie ulicą.
Ameryka Środkowa!


Mała zapowiedź tego, co czeka nas w tym odcinku


Jak to zwykle bywa ostatniego dnia niebo lekko się przeciera i spotykamy nawet słońce!
Zrywamy się szybko na nogi i idziemy na spacer łapać energię z promieni

Manifest feministyczny

Alex w baranie zwiedza DC
Nogi niosą nas wprost na National Mall, czyli plac główny w Waszyngtonie.
Nie może tam zabraknąć rzecz jasna MC , tym razem w wersji przenośnej budki
Na pierwszym planie widać kolejne oznaki wiosny!


Wiedzione instynktem odkrywcy udajemy się do Muzeum lotnictwa i kosmosu. Nie robi to na nas większego wrażenia i szczerze powiem, że jest to opcja na deszczowe dni...w ładną pogodę lepiej pospacerować po mieście. Dookoła budynku porozstawiane są plastikowe eksponaty bo" no myślisz, że takim  szajsem polecieliby w kosmos" <Alex> i co prawda możemy prześledzić tutaj całą historię lotnictwa od balonów do statków kosmicznych...no ale...ruszamy dalej



 Słit focia w rakiecie, ale nie mogłam się powstrzymać!




Zaraz przy wyjściu po prawej stronie wyłania się Parlament



Naprzeciw, wzdłuż mallu obelisk czyli pomnik Waszyngtona upamiętniający rządy prezydenckie Georga Washingtona



Po drodze spotykamy pielgrzymkę do "Amerkańskiej Częstochowy". Słynny obraz da się odróżnić z dość dużej odległości. Wymieniamy kilka zdań po polsku po czym grupa ludzi oddala się w kierunku AC, która znajduje się gdzieś pod Filadelfią.


National Museum of American Art



Wychodząc z domu wypijamy tylko małą kawę, na szybko przyswajając sobie obsługę maszyny kawowej z kapsułkami.
Nic więc dziwnego, że podczas spacerowania łapie nas mały głód. Szybka decyzja, że dziś czas na meksyk! 

Przystawka
Zamawiamy więc tacos z różnymi nadzieniami. Jest ryba..


I są koniki polne...tak tak...jak tylko zobaczyłam grasshoopers w menu postanowiłam, że muszę spróbować. 
Mimo tego że nie jem mięsa, co nie wynika  z wegetarianizmu (długa historia), unikam raczej wieprzowiny, wołowiny, kurczaka już też oraz tego typu podobnych mięsiw, ale koniki...choć raz
Więc idą na pierwszy ogień, żeby w razie czego zagryźć jakąs inną dobrą zakąską. 
Najpierw dzielnie przyglądam się mojej strawie,  w tle zaś słychać śmichy hihy Alex. Wreszcie zbieram się w sobie: pierwszy gryz...i muszę powiedzieć... (nie nie w smaku nie smakują jak kurczak)... że nie były takie złe. Na samym dnie położono guacamole zaś na to koniki z cebulką. Skoczki zasmażyli z ostrymi przyprawami co sprawiało smakowrażenie jakobym jadła chipsy o smaku bekonu. Niestety przez zapach kojarzący się raczej z czymś nieprzyjemnym, chyba nie stanie się to moim ulubionym daniem.
Niemniej jednak warto jest próbować


konik!



Do popitki zamawiamy świeżo wyciśnięte soki z cytrusów i wiśni. 
Paradise w gębie


Na zagryzkę po konikach nachos na ciepło z serem i pietruszką...mm...






Po dobrym jedzeniu czas na spacer. Kolejny raz tropimy oznaki wiosny na horyzoncie


Idziemy wzdłuż mallu kierując się w stronę obelisku. Chcemy dotrzeć do słynnego Lincoln Memorial. 
W tym czasie pogoda ulega pogorszeniu i zaczyna wiać zimny wiatr. Tak zimny, że aż zamarzają mi uszy.



Pierwotnie w planach miałyśmy przez całe 3 dni jeździć na rowerach po DC. Niestety pogoda pokrzyżowała nasze plany. W mieście prócz samochodów można wypożyczyć rowery, których stacje porozsiewane są po całym Waszyngtonie. Wypożyczenie jest naprawdę tanie, ale trzeba pamiętać, żeby mieć na koncie około 100$, które maszyna blokuje tę sumę na 10 dni jako depozyt. Siodłamy nasze rumaki i ostro ruszamy na rowerach przez miasto


Po diabolicznej polskiej jeździe, na szczęście obyło się bez ofiar, dojeżdżamy naszymi rumakami na Tidal Basin. Wokół jeziora rozpościera się uroczy deptak z drzewami wiśniowymi, zaś po drugiej stronie Lincoln Memorial. Przy bardziej sprzyjającej aurze można również popływać na rowerach wodnych. 
Zatrzymujemy się na chwile przy namiotach Cherry Blossoms Festival, bo każdy porządny Giri musi mieć pamiątkę!


Spotykamy Pana Strażnika Leśnego





D. na rumaku!
Robimy pamiątkowe zdjęcia


 I powoli ruszamy spakować nasz majdanek, bo o 7 p.m odjeżdża nas transport do NYC.
Zostawiamy małe podarki dla S. i M., kitramy w kiermany i zawijamy


Streetart


Całą noc powrotną przegadujemy popijając ostatnie polskie piwo w autobusie, który jest megawygodny.
Do NYC docieramy około północy - misja-> JFK airport. 
Plan A polega na dotarciu metrem na lotnisko, odprawieniu Oli i drzemce, by później pomachać na dowidzenia. Jednak...właśnie dotarcie metrem z 8  Ave. zajmuje nam ponad godzinę. I kiedy dowlekamy się do stacji JFK, poznając po drodze różne ciekawe osobowości, okazuje się że na samo lotnisko dojeżdża airtrain kosztem 6$ w jedną stronę! Wdaje się w dyskusję z Panią pociągową i niestety musimy się pożegnać z Alex w tym miejscu. Wpadam szybko do metra i odjeżdżam. I tu zaczyna się jazda bez trzymanki. Jadę w metrze z narkomanami, bezdomnymi i podejrzanymi typkami. Ja jedna z bagażem o 2 w nocy. Chowam się w kaptur jak mogę najgłębiej. Mówiłam już że metro w Dc jest świetne?!...co najgorsze oczy powoli kleją się ze zmęczenia,ale w żadnym wypadku nie mogę zasnąć. D. w dżungli wielkiego miasta. Ku mojej uldze docieram wreszcie do stacji Grand Central po wielu przeprawach i przesiadkach. Wspinam się schodami do góry wyobrażając sobie jak jem coś dobrego i czekam w cieple na pociąg, który zawiezie mnie do lasu, gdzie padnę od razu na łóżko. Jakież okazuje się moje zdziwienie, gdy docieram na górę i...Grand Central Station zamknięty! zapraszamy od 5.30...co?!
********************************************************* ( miejsce na przekleństwa)
Chyba jakiś słaby żart. Jestem w stolicy świata i największy i najbardziej popularny dworzec świata jest zamknięty?! 
No ale cóż mam zrobić?
Postanawiam udać się do MC 24h. Przebywam całą drogę z Grand Central na Times Square i co?! wszystko zamknięte łącznie ze wspomnianą wyżej restauracją. Myślę...nie no na Times Square coś musi być otwarte...i tutaj następuje chwila tamtamtamtadam...wszystko zamknięte - na Times Square?! 
Efektem czego ląduje w malutkim Starbucksie, gdzie nie ma nawet gdzie usiąść. 
Ale śniadanie na najsłynniejszej ulicy świata o 4 rano je się niewiele razy w życiu.
Po chwili dołącza do mnie bezdomny karierowicz  z Alabamy, który przybył do wielkiego miasta robić karierę w muzyce, po czym wylądował na ulicy. Szkoda mi było chłopaka, bo wydawał mi się na oko mieć tyle lat co ja.
Zaśpiewał mi jeszcze sweet home Alabama po czym udał się zrealizować swoją kartę Starbucksa. 
Droga powrotna opierała się na wyginaniu karku, czy ktoś za mną nie idzie. Bo kolega śpiewak czaił się z kolegami za rogiem, a nie wiadomo jakie ma intencje. D. sama w NYC w nocy...to jest jednak niebezpieczne miasto i  przyznam szczerze, że prz przez te kilka godzin lekko obleciał mnie strach.

Małe podsumowanie:

1. Wolałabym mieszkać w DC niż w NY , jeżeli chodzi o najbliższą okolicę. Na szczęście los rzucił mnie w mój las, a nie w centrum

2.Spędziłyśmy naprawdę świetny czas z Alex i mam nadzieję, że niedługo się znów się zobaczymy czy to w Californii czy gdziekolwiek indziej. Dzięki:*! 

P.S

Wiosna pełną parą! 25 stopni Celsjusza dziś w lesie i grzeję udka!

No comments:

Post a Comment