Tuesday, May 14, 2013

Boston

Nie zdążyłam jeszcze rozpakować dobrze rzeczy po powrocie z Panamy a tu pisze do mnie Karolina, czy mam ochotę wybrać się do Bostonu.
No i jak miałam się nie zgodzić?!


Więc kilka dni później wsiadamy w naszego czarnego rumaka fiata 500 i mkniemy highwayem w stronę Bostonu. Ludzie na ulicach zastanawiali się jak zmieściłyśmy się do tego mikroskopijnego autka.
Ale czego to polki nie wymyślą.


2 dniowy wypad chciałyśmy zorganizować jak najmniejszym kosztem.
Śpimy więc w samochodzie i żywimy się 2 dniowymi kanapkami.
Nic więc dziwnego, że nasza mała puszka ledwie mieści ten cały grajdołek.

Daria, Dagmara, Agata, Karolina

Jako że jesteśmy niezależne w aspekcie swobodnego poruszania się, Boston oficjalnie uważam za zjeżdżony wzdłuż i wszerz, a nawet powiedziałabym - A gdzie my nie byłyśmy?! 
Wszystkie mosty, parkingi, zaułki, zakamarki! 
Udaje nam się ominąć korki przy wjeździe do miasta, dzięki trybowi autosport ;)

Pierwszy przystanek Harvard


Harvard,Cambridge, Massachusetts
Jeden z najpopularniejszych uniwersytetów na świecie istniejący od 1636 roku.



Wchodząc na teren kampusu spodziewamy się czegoś naprawdę "łaaaał".
Napięcie rośnie z minuty na minutę...ale zostaje zburzone przez poczwórne: "coooooo?! tylko tyleeeee?"
Kampus składa się z biblioteki, kilku małych, zielonych skwerków, dormitoriów oraz sal wykładowych.

Biblioteka
W tle wyróżnia się kościół. Mamy szczęście trafiając na jakiś weekend artystyczny. Na terenie całego kampusu odbywają się różne eventy. W kościele na przykład mamy okazję posłuchać występu chóru.


Można też spotkać ciekawych studentów, ten z fajką zafascynował nas najbardziej.





Event z drzwiami
Nasz nadworny fotograf nie chciał uczestniczyć w grupowych sesjach! Urządziłyśmy więc zawody, kto zrobi najwięcej zdjęć Karolinie


Na Harvardzie mają nawet swoją sekcję Caopeiry. Tutaj zatrzymałam się na dłużej, bo jest to jeden z moich ulubionych sportów, które miałam okazję kiedyś uprawiać



Jak widać nieźle wciągnął nas ten mały pokaz


Praktycznie za każdym rogiem coś się działo, grali, tańczyli, malowali...


Cały teren kampusu jest bardzo czyściutki, a architektura dormitoriów nawiązuje do stylu post industrialnego.










Przed oficjalnym najazdem na Boston postanawiamy załapać się jeszcze na zlot czarownic i ruszamy do Salem.
Salem oddalone jest o około 40 minut jazdy samochodem od Harvardu.
Miasteczko przyciąga specyficznym klimatem, bo na każdym kroku znajdują się jakieś małe, magiczne sklepiki, na drzewach porozwieszano dziwne przedmioty a zza rogu wyłania się kobieta chcąca wywróżyć ci świetlaną ( lub nie ) przyszłość.
Fajne miejsce na odwiedziny w Haloween.
Zaprzyjaźniamy się z tutejszą czarownicą.








Miejscem docelowym jest Muzeum Czarownic. Wchodzimy lekko podekscytowane i pełne nadziei na dobry show.



Głównym punktem programu jest mini show, ale na rozgrzewkę odwiedzamy malutki sklepik z pamiątkami przeistaczając się w prawdziwe czarownice.


Pan przewodnik nakreśla nam historię Salem i zaprasza na pokaz. Siedząc w ciemnościach czekamy na dobre straszenie. Niestety wychodzimy wielce rozczarowane pokazem...
Wstęp kosztuje 9$




Miasto słynie głównie z procesu czarownic, który odbył się tutaj w 1962 roku.


Amatorzy czarnoksięstwa mogą znaleźć dla siebie fajne gadżety w wyżej wspomnianym sklepiku z pamiątkami.



Park naprzeciw "The Witch Museum" 
Późnym popołudniem siedząc w miejscowym parku i łapiąc ostatnie promienie słońca, knujemy plan podboju Bostonu. Chcemy zdążyć dostać się na szczyt Prudential Tower Skywalk Obserwatory jeszcze przed zachodem słońca.

***

Boston
Droga z widokiem na rzekę oddzielająca Boston od Harvardu

Niunia z GPS okazuje się być tak trochę blondynką i co rusz myli drogę. Docieramy więc do pewnego miejsca, które również pełni rolę punktu widokowego. Niestety jest już zamknięte. Niesamowicie przypomina obelisk z DC.
Bunker Hill Memorial



Po drodze mamy małe problemy z umiejscowieniem samochodu. Warto wziąć to pod uwagę wybierając się tam na 4 kołach. Parkowanie w centrum graniczy z cudem, a jeżeli już znajdziemy miejsce to płacimy 30$ za 1,5h.
Prudential Tower Skywalk Obserwatory znajduje się w wielkim mallu.
Docieramy tam biegiem, ale mimo opóźnienia udaje nam się zastać takie widoki.
Dla ciekawskich bilet: 11$ cały 9$ ulgowy








Budynek można obejść dookoła i obejrzeć Boston ze wszystkich stron świata. Nie wiem czemu zawsze myślałam, o Bostonie jako o dużym mieście. Okazuje się, że wcale tak nie jest. Niestety podczas naszego pobytu połowa była zamknięta ze względu na prywatne przyjęcie. Bawią się bawią na bogato!
Powoli czuję, że zaczyna mnie brać jakaś choroba i jestem lekko nieprzytomna i nieobecna. Mimo to dziarskim krokiem wędruję za dziewczynami na nocną przechadzkę po centrum.
Amerykanie lubią okazywać swój patriotyzm
Boston nocą jest bardzo przyjemny, a w pobliskim parku mamy okazję posłuchać małego koncertu jazzowego.
Za dnia mimo świecącego słońca było całkiem zimno. A nocą temperatura również nie rozpieszczała.
Nowy Jork od Bostonu dzieli 3-4 godziny drogi samochodem i kilka kresek na termometrze


Dźwięki muzyki saksofonu przy takich widokach dają efekt prawdziwego amerykańskiego filmu.
Alejki były totalnie puste. Ale następnego dnia nie było, gdzie wcisnąć palca. Załapałyśmy się nawet na ślub.
Uliczny grajek


W USA pełno jest polskich akcentów. W głównym parku w centrum miasta stoi nawet posąg Tadeusza Kościuszki. Wiedzą co dobre bo polskie!
A tak serio Kościuszko był  uczestnikiem w walce o niepodległość Stanów Zjednoczonych.
W NYC zaś co roku odbywa się pochód Pułaskiego.



Idąc tak przed siebie uwagę naszą przykuwa obecność wozów telewizyjnych. Zastanawiając się co to może być dochodzimy do miejsca, gdzie wydarzył się ostatnio zamach podczas maratonu, w którym zginęły 4 osoby,a wiele zostało rannych. Ludzie cały czas czuwają w tym miejscu, przynosząc masę kwiatów, pamiątek i zniczy.
Wsparcie dla Bostonu widać było na każdym kroku.
Menu w barach, napisy na autobusach, nadruki na koszulkach...



Robimy duże kółko po mieście i powoli wracamy do naszej dzisiejszej sypialni,. czyli fiata 500. Zamykam oczy wraz z zamknięciem się drzwi od samochodu i odpływam. Jakieś dziwne podchorobowe stany ostro dają mi się we znaki. Podejrzewam, że może być to związane ze szczepionką na grypę, którą zaserwowano mi tutaj na samym początku. To już moje 2 takie zejście, które mija następnego dnia. 
Wyznaczyłyśmy sobie miejsce na nocleg, na parkingu przy Oceanie. Okazuje się jednak, że to obiekt prywatny i po godzinnej jeździe lądujemy na parkingu pod stop&shopem.
Rano wstaje ogarnięta i wypoczęta. Budziłam się tylko, kiedy mój kark był ścierpnięty do tego stopnia, że nie mogłam przekręcić głową, po czym z powrotem zasypiałam.
Po raz kolejny moja poranna toaleta odbywa się w Starbucksie.

Ruszamy w kierunku Bacon Hill, podziwiając po drodze kamieniczki.
Podobno Boston nazywany jest europejską Ameryką ze względu na charakterystykę zabudowań.






Daria robiła furorę w swoim swetrze



Przez chwilę miałam taką myśl, że nawet ciekawie by się mieszkało w tej okolicy.


Po drodze zachodzimy do najstarszego kościoła, przysłuchując się chwilę próbie chóru. W środku każda rodzina ma swój własny kącik z numerkiem i nazwiskami, a dookoła każdego boksu są ławeczki i wszelkie śpiewniki i modlitewniki.


Nasz spacer ciągnie się przez pół miasta. Pogoda jest idealna, więc na chwilę wpadamy nad Ocean.




Krzychu Kolumb




W pewnym momencie uwagę naszą przykuwa wielkie zbiorowisko. Mecz quiddicha! tak tak - żywcem wyjęte z Harrego Pottera. Drużyny mieszane odtwarzały dokładnie to co działo się na filmowym boisku i uwaga! mieli nawet miotły. Zamiast latania było bieganie, ciekawe tylko jak łapali złoty znicz?!





Girls just wana have fun



Nasza drużyna: Daria, Karolina, Agata i Wlaźlak


Ostatnią większą atrakcją na naszej drodze było Mapparium. I przyznam szczerze, że bardzo ekscytowałyśmy się wizyta w tym miejscu. Miałyśmy pewien niecny plan...zdjęciowy.
Mapparium znajduje się w bibliotece: The Mary Baker Eddy Library. Wstęp kosztuje 6$.
Cóż to takiego?
Jest to pokój w kształcie kuli ziemskiej, z mostkiem w centralnej części. Wchodząc do środka, czujemy się jakbyśmy znaleźli się w centrum globusa. Pokój jest interaktywny, więc podświetla nam różne kontynenty, mówi: Dzień Dobry w różnych językach świata. Całkiem fajny pokaz...gdyby nie to, że nie można było robić zdjęć. Byłyśmy bardzo rozczarowane. No, ale zaraz zaraz, czemu nie można? 
Więc postanawiam zrobić kilka zdjęć ukradkiem. Co prawda zostaję przyłapana przez panią przewodniczkę.
P: Excuse me, you are not allowed to take pictures here!
D:...Maj ingliszzzz is no gut. Ajm sori - (zaciągając rosyjskim akcentem)
P: Please delete your photos
D: Ajm sori, inglisz not gut
P: No photos
D: ołkej ołkej
Po czym udając, że kasuję zdjęcia przerzucam galerią na inne foldery i z uśmiechem na ustach pokazuję pani przewodnicze, że przecież skasowałam.
Tylko ciiiii....!





Dzięki dziewczyny za wycieczkę!

P.S Zmęczenie materiału


No comments:

Post a Comment