Hola!
Znów muszę przeprosić za moją nieobecność i siebie chyba też po części, bo w gruncie rzeczy bardzo lubię tutaj tworzyć.
Dopadły mnie jakieś choróbska, zęby i inne zawiłości.
Nie taka straszna jesień jak ją malują, bo u nas w Nowym Jorku przypieka ponad 25stopni w dzień.
Żyć nie umierać dopóki nie przyjdą mrozy, a wtedy to ja tylko wegetuje do wiosny.
Ale...ale! nie w tym roku;)
Zostały mi niecałe 2 miesiące na wschodnim wybrzeżu.
Realizuję więc plan odwiedzenia jeszcze paru miejsc.
Jednym z tych punktów był powrót do Filadelfii.
Po raz 3 ? ;)
Za każdym razem odkrywam tu ciekawsze zakamarki.
Pierwszego wieczora walczyłam z przeziębieniem, ale nie mogłam odpuścić sobie salsy.
Daria Typiarka, zaprowadziła nas do Brasils przy 2 ulicy, gdzie grają świetną muzykę latino.
Salsa, bachata - jedziemy!
Weekend spędziłyśmy w domu UJ'a, który mieszka w jednej z dzielnic Fili, Manayunk.
Z UJ'em spotkałyśmy się dopiero w sobotni wieczór, a tymczasem do południa postanowiłyśmy wybrać się rowerami na objazdówkę po centrum. Manayunk jest sympatyczną dzielnicą z kawiarenkami, restauracjami i sklepami vintage. Wypożyczyłyśmy rower w pobliskim sklepie ( 30$ na dzień) i ruszyłyśmy wzdłuż rzeki.
Idealny, ciepły jesienny dzień na małą wycieczkę. Amerykanie wbrew pozorom to bardzo aktywni ludzie. Wszędzie pełno rowerzystów, biegających i uprawiających inne sporty ludzi.
I dwie typiarki na rowerach.
Moje siedzenie jeszcze nie wiedziało, jak będzie czuć się po tej przejażdżce wieczorem.
Podjechałyśmy pod Philadelphia Museum of Art przywitać się z Rocky'm i poćwiczyć kondychę na schodach.
Przy okazji załapałyśmy się na konkurs i darmowe koszulki
Do parku tuż obok zwabiła nas indyjska muzyka. Trafiłyśmy na festiwal indyjski, gdzie pełno było kolorowo przebranych ludzi, kadzideł, tańczących kobiet i dziewczynek. Wlaźlak królowa zniżek i darmowych eventów wywęszyła darmowy lunch.
Do stoiska stała całkiem pokaźna kolejka i każdy otrzymywał pełną tackę jedzenia.
Za darmo i smaczne!
Było tego tyle, że nie mogłyśmy dokończyć tego posiłku.
Zadowolone i najedzone ruszyłyśmy na southstreet.
Tytułowy biking ma dwa znaczenia.
Do południa śmigałyśmy na rowerach.
A po południu na motorach.
Z Andresem i jego kolegą.
Z Andresem i jego kolegą.
Wokół Fili i Philadelphia ship yard, gdzie nie każdy ma wstęp;)
Do domu wróciłyśmy autobusem.
Każdy autobus ma z przodu bagażnik, który można rozłożyć i postawić tam rower.
Dzień zakończyłyśmy na couchsurfingowym rooftop party.
Rzecz jasna był beerpong i ładne widoki z dachu.
Sympatyczni ludzi i duuuużo jacka;)
Późnym wieczorem dołączył do nas UJ, z którym ucinaliśmy nocne pogaduchy do samego rana podczas, gdy Daria chrapała na kanapie z nowym pieskim przyjacielem.
Rano szef kuchni zaserwował dobre śniadanko. Zapiekanki z pomidorami, awokado i serem.
Dobre śniadanie w dobrym towarzystwie
Zanim się obejrzałyśmy było już po 16...ruszyłyśmy poszwędać się bez celu uliczkami.
W końcu z tego wszystkiego trafiłyśmy na zupę bazyliowo-pomidorową.
Najbardziej w moim menu amerykańskim brakuje mi właśnie zup!
Każda okolica ma swoje sieciówki, gdzie można usiąść napić się kawy, zjeść śniadanie, lunch, zupę czy napić się smoothie.
W Nowym Jorku czy Massachusets jest to Panera Bread, w Fili taki odpowiednik to Costa.
Po kilkugodzinnym spacerze wróciliśmy wszyscy razem, żeby przygotować Uj'owi obiecany obiad.
UJ jest osobą, której nie da się nie lubić od pierwszego poznania!
Wiem UJ, że to przetłumaczysz więc dziękujemy Ci za miły weekend:)Stary!
Obowiązkowo do dobrego obiadu dobre wino
P.S Ameryka wrze od kilku dni
P.S 2 A tutaj linki do dwóch poprzednich wpisów odnośnie Fili:
klik
klik2
oraz wpis o wiosce amiszów, która znajduje się niedaleko Filadelfii:
klik3
No comments:
Post a Comment