Sunday, December 23, 2012






Zapraszam na małą podróż  w głąb nie tak bardzo odległych wspomnień...

Jedziemy wzdłuż autostrady, w tle sączy się gorąca salsa. Mijamy oświetlone uliczki, palmy i domostwa. Gdzieś pośrodku, pomiędzy La Laguną i Puerto de La Cruz w odległości ok. 10 km znajduje się bar. Nazwy nie pamiętam, wystroju też nie. Wchodzę do oranżerii i umieram z zachwytu.
Wokół pusto, ktoś popija piwo przy barze. ..Odwracam krzesło, opieram nogi o poręcz i wpatruje się. Mogłabym tak godzinami…Zamawiam barraquito! – Bo tylko ona pasuje idealnie do tej chwili. Pani kelnerka jest lekko zniecierpliwiona, mniemam ,że chce iść do domu. Ale ja nie!
Popijam wolno, małymi łykami. Delikatny, mleczno-kawowo-korzenny smak rozchodzi się powoli i uszczęśliwia kubki smakowe.
Patrzę, wpatruję się , myślę, obserwuję, gapię się i znów myślę….nie! Nie myślę tylko patrzę…
No tak?! Co ja widze przez to okno?
Czasami bywa w życiu tak, że jest  gorzej lub lepiej, różnie bywa. Ale takie momenty i widoki jak ten zmieniają wszystko.
Popijam barraquito… a przede mną….
Góry wolno, leniwie i delikatnie schodzą do oceanu. Tysiące migających i rozgrzanych świateł kończących się w granatowo- czarnej wodzie. Miasto nocą, tętniące życiem, energią, ciepłem…przygaszone przez zimny ocean we śnie.
Światełka leciutko poruszają się, jak gdyby w rytm muzyki fal , dając niesamowite przedstawienie. Co rusz zmieniają kolory to na żółty, pomarańczowy to biały czy czerwony – Popijam barraquito -
A spektakl trwa dalej. Wokół cisza, bo i po co rozmawiać? Czasami słowa bywają niepotrzebne, oglądamy… Czas upływa leniwie, a pokaz trwa dalej. Zapewne utnie go nagły wschód słońca kończąc rewię barw, ruchów i kompilacji, budząc ocean do życia.
Na koniec pokonujemy zamknięte drzwiczki i ukradkiem prześlizgujemy się na dach.
Tu do widowiska dołączają gwiazdy i lądujące samoloty.
Powiem tak:
„To dla takich chwil całe życie wędrówką” – H.



No comments:

Post a Comment