Zapraszam na małą podróż w głąb nie tak bardzo odległych wspomnień...
Jedziemy wzdłuż autostrady, w tle sączy się gorąca salsa.
Mijamy oświetlone uliczki, palmy i domostwa. Gdzieś pośrodku, pomiędzy La
Laguną i Puerto de La Cruz w odległości ok. 10 km znajduje się bar. Nazwy nie
pamiętam, wystroju też nie. Wchodzę do oranżerii i umieram z zachwytu.
Wokół pusto, ktoś popija piwo przy barze. ..Odwracam
krzesło, opieram nogi o poręcz i wpatruje się. Mogłabym tak godzinami…Zamawiam
barraquito! – Bo tylko ona pasuje idealnie do tej chwili. Pani kelnerka jest
lekko zniecierpliwiona, mniemam ,że chce iść do domu. Ale ja nie!
Popijam wolno, małymi łykami. Delikatny,
mleczno-kawowo-korzenny smak rozchodzi się powoli i uszczęśliwia kubki smakowe.
Patrzę, wpatruję się , myślę, obserwuję, gapię się i znów
myślę….nie! Nie myślę tylko patrzę…
No tak?! Co ja widze przez to okno?
Czasami bywa w życiu tak, że jest gorzej lub lepiej,
różnie bywa. Ale takie momenty i widoki jak ten zmieniają wszystko.
Popijam barraquito… a przede mną….
Góry wolno, leniwie i delikatnie schodzą do oceanu. Tysiące
migających i rozgrzanych świateł kończących się w granatowo- czarnej wodzie.
Miasto nocą, tętniące życiem, energią, ciepłem…przygaszone przez zimny ocean we
śnie.
Światełka leciutko poruszają się, jak gdyby w rytm muzyki
fal , dając niesamowite przedstawienie. Co rusz zmieniają kolory to na żółty,
pomarańczowy to biały czy czerwony – Popijam barraquito -
A spektakl trwa dalej. Wokół cisza, bo i po co rozmawiać?
Czasami słowa bywają niepotrzebne, oglądamy… Czas upływa leniwie, a pokaz trwa
dalej. Zapewne utnie go nagły wschód słońca kończąc rewię barw, ruchów i
kompilacji, budząc ocean do życia.
Na koniec pokonujemy zamknięte drzwiczki i ukradkiem
prześlizgujemy się na dach.
Tu do widowiska dołączają gwiazdy i lądujące samoloty.
Powiem tak:
„To dla takich chwil całe życie wędrówką” – H.
No comments:
Post a Comment